poniedziałek, 10 listopada 2014

Przeprowadzka

http://ithastoworknow.blogspot.com/

Tu się przenoszę, pod tym samym nickiem z tą samą historią, ale od nowa w nowym miejscu. Proszę o zmianę w linkach. Jeszcze nie ma was tam na liście czytelniczej bo to też dopiero muszę przenieść, ale obiecuję że zrobię to dzisiaj wieczorem i poświęce czas waszym blogom. Mam nadzieję że przeczytam dzisiaj o samych sukcesach, trzymajcie się!

sobota, 8 listopada 2014

Trough the hard time

Jak wiemy weekend jest najtrudniejszy. Pomimo że siedziałam w piątek jak na szpilkach nie mogąc doczekać się aż w końcu będę mogła się wyspać to jednocześnie byłam dość posępna dla osób z zewnątrz. To dlatego że bardzo się boję dzisiaj i jutra. To byłby pierwszy weekend od dawna bez napadu i w końcu pierwszy pełen tydzień i bardzo trudno mi uwierzyć w to że dam sobie radę.
Za to byłam bardzo mile zaskoczona dzisiaj rano kiedy weszłam na wagę, bo pokazała 63,3kg! Czyli w ciągu 5 dni ubyło mnie o 4,7kg. Nie wiem jak wy ale ja uważam to za super wynik, a jeśli tempo tracenia na wadze zmniejszy się teraz nawet o połowę to i tak wyniki będą dość szybkie. Chociaż w fazie białkowo-warzywnej chudnie się podobno ok. 1kg na tydzień to jak widzicie akurat jeśli nie zawalam to moja waga współpracuje ze mną aż za dobrze.
A głód psychiczny pojawił się i owszem. Wczoraj wieczorem nie mogłam zasnąć, a widziałam 5 tabliczek mlecznej milki w szafce w kuchni. Pomyślałam że przecież nic się nie stanie jak zjem jedną z nich, nie przybędzie mnie najwyżej trochę mniej schudnę ale to się przecież nadrobi, a poza tym to nie byłby napad tylko jedna tabliczka czekolady i bilans wyniósł by 900kcal, to przecież nie tak dużo znowu itd. itp. Pomysłów na usprawiedliwienie takiego wybryku miałam całą masę. Ale stop. Czerwone światełko. Oszalałaś? Wreszcie coś z tego może wyjść. Przeszłaś przez pięc dni w które nie tknęłaś praktycznie nic oprócz kurczaka i jogurtu i chcesz to zmarnować dla tabliczki czekolady? Żeby to jeszcze było rano, ale jest noc i prędzej czy później zaśniesz a jak się obudzisz to nie będzie to powód do dumy. Poza tym naprawdę wierzysz że skończy się na jednej? A co będzie jutro jak otworzą sklepy i będziesz myślała tylko o tym że zawaliłaś? Naprawdę myślisz że w tej sytuacji dałabyś sobie radę? OGARNIJ SIĘ VIVIAN!
I dałam radę. Już w pewnym momencie zeszłam nawet po tą tabliczkę ale zamiast tego zaparzyłam rumianek i męczyłam się ze swoimi myślami do 3 nad ranem.
Dzisiaj w końcu mogę już warzywa. Naprawdę doceniłam ich smak po 5 dniach podczas których nie mogłam ich tknąć. Muszę też dzisiaj poćwiczyć. Przecież obiecałam sobie że będę to robiła w dni warzywne. Muszę też ogarnąć rzeczy do szkoły, ale to może od jutra akurat.
Acha i właśnie sobie przypomniałam że ten weekend to przecież bite 4 dni. Mój pierwszy weekend w który ma nie być napadu oczywiście musi być tak długi. Jak dam sobie radę z tym, to dam sobię radę ze wszystkim.
A tak liczyłam że w poniedziałek pójdę do szkoły, zajmę się czymś i po prostu poczuję ulgę. A tu 4 dni zmagań przede mną. Trzymajcie kciuki.

czwartek, 6 listopada 2014

There's a chance for me

MOJE PIERWSZE 4 DNI BEZ NAPADU OD PONAD PÓŁ ROKU!
Udało się zrobiłam to, teraz będzie już przecież tylko lepiej. Prawda? 
Dzisiejszy dzień jest dla mnie ogromnym sukcesem dlatego pomimo że planowałam napisać wam co i jak dopiero w niedzielę wieczorkiem to musiałam się podzielić. Waga spada, ostateczny wynik podam dopiero jutro bo chcę się zważyć z rana, porządnie, zmierzę się też i w ogóle.
Jak sobie z tym poradziłam? Podziękowania i oklaski dla dr Dukana. Na czym polega dieta, jak na organizm działa białko i inne takie - polecam google bo musiałabym napisać tu prawdziwe wypracowanie. Składa się w każdym razie z 4 faz, moja uderzeniówka (faza 1) trwa 5 dni i jem podczas niej tylko produkty białkowe (i tu oje wybawienie dozwolone korniszony jako dodatek- zamieniłam na ogórki gruntowe), przy czym nie liczymy kcal, jemy ile chcemy i aż się najemy, napoje light dozwolone. Od soboty zaczynam fazę naprzemienną czyli 2, będę jadła jednego dnia produkty białkowe i warzywa, a następnego samo białko. W fazie uderzeniowej waga spada dosyć szybko, w fazie 2 zwalnia, ale wiadomo że nie mogłabym powstrzymać się od podliczania kcal więc to robię, ale uwaga to jest właśnie magia tej diety. Choćbyś nie wiem jak się starała to raczej nie ma takiej możliwości żeby przekroczyć to 1200kcal. Po prostu te produkty są bardzo syte, ale nie dają uczucia ciężkości, a przez brak węglowodanów apetyt spada i nim się orientujesz jesz bo jesteś głodna a nie bo musisz. Przy czym w fazie 1 nie są zlecane ćwiczenia bo organizm i tak jest dość wyczerpany, zresztą mój tydzień był na tyle intensywny że tak czy inaczej nie miałam na nie czasu. Dlaczego wybrałam Dukana? Raz się udało, co prawda po osiągnięciu wagi po prostu zaczęłam jeść co chciałam (tak, tak również, a właściwie głównie słodycze, w ogóle nie trzymałam się faz 3 i 4) tylko w małych ilościach bo nie potrzebowałam dużo i kontrolowałam wagę. Trzymała się na stałym poziomie, nie przytyłam dopóki nie wpadłam w napady ale to już inne powody i inna historia. Moje ciało podziękowało mi za odstawienie węglowodanów, pozbyło się celluitu który był moją zmorą i pomimo że nawet nie próbowałam ćwiczyć było jędrne i chude. Jedna zasada której się rzeczywiście trzymałam to jeden białkowy dzień w tygodniu.
Postanowiłam że jeśli wtedy działało to czemu by nie miało działać teraz? Bo wtedy nawet napady wyleczyło. I jak widać znów idzie naprawdę dobrze. A w sobotę już jem warzywa i szczerze nie mogę się doczekać. Nie słodyczy ani bułek i fast foodów, tylko właśnie warzyw. A słodkie to już wcale mnie nie interesuje. 
Zmieniłam też troszkę nastawienie. Staram się myśleć że w końcu schudnę, że któregoś dnia wejdę na wagę i zobaczę to piędziesiąt parę kilo i znów będę kochała i świat i ludzi, a przede wszystkim siebie. Nie jestem w stanie określić dnia w którym to się wydarzy, ale codziennie staję przed lustrem i mówię sobie że dziś jest już lepiej niż było wczoraj. Że może jestem tłuścioszkiem, ale przynajmniej coś z tym robię, a poza tym już nie tak długo. I codziennie akceptuję siebie trochę bardziej. I świat codziennie jest trochę piękniejszy. Zaczynam się śmiać, zaczynam mieć chęć na spotkania. Pomimo że jeszcze nie idealna, z każdym dniem trochę lepsza.
Planuję ćwiczyć w dni warzywne, a w białkowe odpoczynek. 
Jak widzicie mam mnóstwo pozytywnej energii i przesyłam jej kawałeczek każdej z was moje kruszynki, uwierzcie że może być dobrze! 
I w końcu cieszą mnie spadki. Zaakceptowałam to że zaczynam z wagą 68kg i to mi się nie wydaje tylko tyle ważę. A wyniki są dość spektakularne jak na 4 dni diety, ale tym podzielę się jutro :) A tymczasem mój jadłospis, już bez kcal bo macie bilanse z prawej.

3.11
serek wiejski
pierś z kurczaka + tzatziki
twaróg z cynamonem

4.11
serek wiejski
tzatziki
szynka gotowana z kurczaka + tzatziki

5.11
tzatziki
szynka drobiowa + tzatziki
pierś z kurczaka + tzatziki
łosoś wędzony z rozmarynem + tzatziki

6.11
pieczony filet z dorsza + tzatziki
tzatziki

Jak widzicie dostałam prawdziwego fioła na punkcie tzatzików. Są pyszne i niskokaloryczne, tylko nie te kupne, a robione w domu bo te gotowe nie dość że z chemią, kaloryczne nie wiadomo skąd to jeszcze tłuste bo na tłustym jogurcie. A jak je zrobić? Kroimy ogórka (taki mały gruntow) dość drobno w takie małe paseczki, zalewamy ulubionym jogurtem naturalnym i dodajemy przyprawy do tzatzików. I danie lub sos gotowe! (tak właśnie taki jest mój poziom obejścia w kuchni).
A jednak Vivian potrafi ;)

środa, 5 listopada 2014

Nie rezygnuję.

Jestem tutaj, na razie siedzę cicho nie chcę zapeszyć. Poza tym moja doba wciąż jest zbyt krótka. W weekend się odezwę i ponadrabiam zaległości. Mam nadzieję że idzie wam dobrze dziewczyny!

czwartek, 30 października 2014

4# Nie chcę tak dłużej żyć

Obejrzałam właśnie na tvnplayer dzisiejsze rozmowy w toku. Były o bulimiczkach o ich napadach i tak dalej. Ja jestem bulimiczką żeby to było jasne i to z 6 lat przynajmniej. I wiecie co miałam dzisiaj napad koło 12 i właśnie wieczorem i w trakcie to oglądałam. I odłożyłam to jedzenie. Bo w momencie dotarło do mnie że jak nie przestanę dziś i teraz to nie przestanę nigdy, a moje życie będzie wieczną walką z tym głodem. A ja nie chcę tak żyć. Koniec z tym od dziś, bo po prostu się zmęczyłam. Boję się że skończę z takim właśnie życiem. Dlatego z mią kończę dziś.


środa, 29 października 2014

3# Szybki bilans

cappucino jacobs z milką 
1/2 porcji surówki z marchwi (kupiona w szkole więc tylko szacuję na ok. 150)
kawa z mlekiem i cukrem
2 pomidory

408/400kcal

Bez ćwiczeń bo byłam tak zabiegana że od 7 do 21:30 nie byłam nawet w domu. Dzień na zielono bo nie będę wariowała z powodu 8kcal szczególe że pamiętajmy że ABC traktuję jako wskazówkę a mój prawdziwy limit to 600.

wtorek, 28 października 2014

2# I did it again

Kolejny dzień bez komplikacji. Z rana tradycyjne ćwiczenia, czyli:
50 brzuszków
50 spinek łopatek
50 uniesień bioder
30 podciągnięć nóg do brzucha
20 nożyc w pionie
20 nożyc w poziomie
20 skrzydełek
20 wymachów ramionami w przód
20 wymachów ramionami w tył 
20 pompek
20 skrętoskłonów
20 brzuszków skośnych

Dzisiaj bez żadnych rowerków, basenów i innych cudów, bo nie dość że teraz szkoła skutecznie zapełnia moje dni a potem korki to dostałam okres w związku z czym ledwo zwlekłam się rano z łóżka. Co nie zmienia faktu że trzęsąc się z bólu wykonałam swoje ćwiczenia. Nazwałam je podstawowymi bo są absolutnym minimum do pełnego zaliczenia dnia. 
A jaka była dzisiaj wasza wymówka?
Nie no żartuję oczywiście :p Nikogo nie będę osądzać bo sama jestem daleka od ideału.
Jeśli chodzi o jedzenie to dziś było tak:

cappucino jacobs milka 91kcal (saszetka)
kurczak z warzywami orientalnymi 154kcal (330g - pełny obiadowy talerz)
tzatziki 114kcal (całe opakowanie jogurtu i trochę przyprawy)
2 wafle kukurydziane 38kcal 
kapusta kiszona 60kcal (2 miseczki)
maliny 31kcal (pół miski)
488/600kcal

Jeśli mam być szczera to na koleację 'dopycham' do bilansu bo nie chcę żeby znów skończyło się na dniu pierwszym 200, drugim 700, trzeci - napad. Na przykład dzisiaj z przyjemnością wypiłam cappucino (taka moja słodycz na dzień dobry), zjadłam kurczaka z warzywami i tzatziki. Chociaż najadłabym się połową porcji. Wieczorem najchętniej nie zjadłabym już nic, ale wiedziałam że nie chcę zakończyć bilansu poniżej 400kcal, i starałam się dobić chociaż do tych 500, a przecież nie będę wpierdalała słodyczy tylko po to żeby nabić kcal. Liczy się jakość. W każdym razie jak widać porcje jem duże, na tyle że muszę w siebie trochę wmuszać, czyli da się zjeść 500kcal i być sytym.
Dużo daje mi to że przestałam jeść w szkole. Skręca mnie na samą myśl o tym jak muszę wyglądać kiedy jem, poza tym zawsze siedzę z kimś i się wstydzę, a gdybym usiadła sama w bufecie i jadła to wszyscy by pomyśleli że nie dość że gruba, sama to jeszcze się obżera. Właściwie pomimo braku tych dodatkowych ćwiczeń jestem zadowolona z dzisiejszego dnia. Przede wszystkim cieszę się na przykład z tego że jedzenie warzyw naprawdę zaczyna znów sprawiać mi przyjemność. A jak piję rano to czekoladowe cappucino to w ciągu dnia jakoś nawet nie mam ochoty na słodkie. Może tym razem rzeczywiście będzie inaczej...
A i rzecz nie mniej ważna. Od piątku nie zważyłam się ani razu! Nawet po napadach. W piątek rano ważenie i mierzenie. Mój cel to 64,5 kg. Sporo biorąc pod uwagę że naprawdę dobrze idzie mi od dwóch dni. Powiem wam że o ile zawsze ważyłam się po kilkadziesiąt (serio nie przesadzam) razy dziennie to przyszedł dziś taki moment że zastanawiam się czy dam radę wejść na tą wagę w piątek rano. Boję się rozczarowania.